piątek, 11 listopada 2011

5. ŚWIT

Jadę samochodem, przede mną długa prosta droga. Ciągnie się aż po sam horyzont i nie widać jej końca. Po bokach pola, obficie obrodzone żytem albo czymś takim, nie znam się - rolnikiem nie jestem. Wygląda to jak żółte morze falujące pod wpływem podmuchów lekkiego wietrzyku. Pędzę tą furą jak głupi, niżej setki nie schodzę, tuba w bagażniku daje pokaz swojej mocy. Zagłuszyłbym chyba wszystko co tylko wydaje jakikolwiek dźwięk.

Jadę tak dobre pół godziny, i krajobraz się w ogóle nie zmienia. Co dziwniejsze słońce też ciągle jest w tym samym położeniu. Jakby wstało i podczas wstawania ucięło sobie drzemkę. Wychyliło się lekko zza horyzontu i zerka co robię. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać nad sensem tej podróży. Gdzie jestem? Gdzie jadę?
- Kurwa, znowu jakiś posrany sen. - pomyślałem.
- Nie synu, to nie sen - usłyszałem ze strony pasażera ale tam nikogo nie było. Leżała tylko torba, w której miałem śniadanie.
Samochód stanął, muza przestała grać. Torba zaczęła lewitować i powoli się otwierała. Patrzyłem na to i nie mogłem się nadziwić temu zjawisku. Trochę trwało zanim się otworzyła całkiem, ale gdy to nastąpiło potężny słup światła wydobywający się z wnętrza niemal mnie oślepił. Musiałem zakryć oczy rękoma.
- Synu, dzisiaj rozwieję Twoje wątpliwości. Już możesz na mnie spojrzeć.
Zabrałem ręce z twarzy i powoli otworzyłem oczy.
- Co to kurwa jest?! - krzyknąłem pocierając oczy.
- Uspokój się synu i słuchaj bo to co teraz Ci powiem jest niezwykle ważne. - Mówiła do mnie latająca kiełbasa. Tego jeszcze nie grali, a od ostatniego chorego snu nie jadłem grzybków.
- Pojedziemy teraz w miejsce w którym Ci wszystko wyjaśnię.
Samochód ruszył, bez niczyjej pomocy. Ba, dojechaliśmy do skrzyżowania i skręciliśmy w lewo. Podróż trwała krótko, dojechaliśmy do jakiejś wioski, widać było że dzieje się w niej coś złego. Domy popadały powoli w ruinę, niektóre dachów już nie miały. Gdzieniegdzie leżały truchła martwych świń, krów i kur.
- Widzisz, tutaj się wszystko zacznie i to jest nieuniknione. Nie da się już tego zatrzymać. Chodź za mną - powiedziała Kiełbasa udając się na środek wioski.
- Czego nie da się zatrzymać?
- Wszystko w swoim czasie synu, a teraz patrz.
Nagle wszystko pokryła mgła.
- Stój spokojnie i obserwuj. - kontynuowała Kiełbasa - Nie wolno Ci się ruszyć pod żadnym pretekstem.
Mgła opadła i moim oczom ukazała się ta sama wioska, tylko że w nienaruszonym stanie. Kogut zapiał, słońce wstaje. Z jednego z domów wyszedł jakiś mężczyzna ruszył w stronę kurnika i wypuścił kury. Normalny poranek na wsi.
- Tato! Tatusiu! Ktoś tu jedzie! - krzyknął jakiś chłopiec wybiegając z domu.
- Wracaj do domu, zaraz przyjdę -  odpowiedział mu mężczyzna z kurnika.
Na południu było widać zbliżającą się kolumnę czarnych samochodów szybko zbliżających się do wioski. Kiedy już tutaj dojechali, stanęli na placu na którym stałem wraz z kiełbasą, najwidoczniej nas nie widzieli. Z samochodów wyszło kilkunastu rosłych facetów ubranych całkowicie na czarno. Czarne garnitury, czarna koszula, czarny krawat, czarne buty i skarpety. Na twarzach mieli jakieś czarne tatuaże, z tej odległości nie widziałem dokładnie jak to wyglądało, i czarne okulary.
- Możesz wyjść mistrzu - powiedział jeden z nich, otwierając drzwi samochodu, przy którym stał. Wyszedł z niego niski człowiek, w czarnym habicie z kapturem zaciągniętym na głowę tak, że nawet twarzy nie dało się zobaczyć.
- Wezwać mi tu wszystkich - powiedział mistrz i wszyscy "czarni" biegiem ruszyli do domów i siłą wyciągnęli wszystkich mieszkańców wioski. Ustawili ich w szeregu przed mistrzem.
- Nie wiecie kim jestem i się tego nie dowiecie. - zaczął mistrz - Jestem tutaj bo wybrał mnie Pan, Pan w którego i wy wierzycie. Mam was zabrać żebyście wzięli udział w odkupieniu grzechów jakie ludzkość uczyniła. Czy się wam to podoba, czy nie. Wy jesteście pierwsi ale będą i inni, nie licznym dane będzie dotrwać lepszego jutra, ale dzięki wam to się uda. Zabrać ich, a opierających się załatwić na miejscu.
Czarni łapali wszystkich poklei i mężczyzn i kobiety i dzieci, zaciągali ich do samochodów. Kilkoro wiśniaków chciało walczyć, ale zostali zastrzeleni. Opór nie miał sensu i reszta się poddała bez walki.
- Wiosce dajcie oczyszczający ogień. - powiedział mistrz wsiadający do samochodu.
"Czarni" podpalili domy i odjechali. Wtedy znowu pojawiła się mgła.
- Widzisz wybrałem Ciebie żebyś bronił ludzkość przez "bogiem", przed chorymi ludźmi kierowanym przez niego - mówiła kiełbasa. - Zacznij działać, to się działo dzisiaj. Obudź się!

Obudziłem się cały spocony. Otarłem oczy, chwilę pomyślałem i doszedłem do wniosku, że skoro to nie grzyby to muszę iść do psychiatry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz