piątek, 13 stycznia 2012

20. KOSMOS

-Ej, ej! – krzyczał do mnie jakiś głos – odwróć się do mnie!
- Yyy… Gdzie ja jestem? – nie byłem już w tym pokoju – Gdzie się wszyscy podziali?
- Wyluzuj, to te ziółka. – mówił strasznie powoli, jakby każde słowo trwało minutę albo i dłużej. – dzięki nim możemy się z tobą połączyć łatwiej.

- My? Znaczy kto? Bo nie jesteś Kiełbasą.
- Nie, oj nie. Jestem Twoim przeciwnikiem. Mistrzem.
- Co?    
- Mistrzem, prezesem partii z którą masz się zmierzyć.
- Ale jak?
- Ostrzegam cię, nie zadzieraj z nami. Z resztą, jeszcze dzisiaj pogadamy, tymczasem pozostawiam cię tutaj samego. Hahaha – głos umilkł, a ja zacząłem się unosić. Dookoła nic tylko ciemność. Jestem w kosmosie? Oj tak, widzę ziemię przede mną.
           Po chwili odkryłem, że machając rękoma mogę się przemieszczać. Szybko obleciałem ziemię dookoła, podziwiając jej piękno. Nagle przyglądając się śpiącej chyba półkuli północnej zauważyłem jasny rozbłysk nad Bałtykiem. Chwilę później kolejny niżej. Potem następny i następny. Wkrótce światła pojawiały się w całej Europie i Azji. Chwilę świeciły i znikały. Co jest? Kiedy wszystkie zgasły, nie było widać nic. Tylko jakby ciemny pył pokrył cały teren gdzie te rozbłyski się pojawiały.
          Wisiałem tak w przestrzeni patrząc co się dzieje, gdy nagle z prawej strony zauważyłem rakietę lecącą bardzo szybko w moją stronę. Przestraszyłem się i zacząłem machać rękoma , aby uciec. Lecz chyba straciłem moc podróżowania bo nie mogłem się ruszyć. Rakieta bardzo szybko się zbliżała, aż w końcu we mnie uderzyła. Złapał się za jej czubek i leciałem razem z nią. Zmieniła kierunek i leciała w stronę USA . Tutaj też wszystko było pokryte tym czarnym pyłem.
           Chwilę po tym zderzeniu z rakietą, stałem się nią. Wchłonęła mnie. Staliśmy się jednością, lecz nie miałem żadnej kontroli nad tym co robi.
- Orzeł zgłoś! – dało się usłyszeć pośród trzasków i zakłóceń jakby przez radio.
- Orzeł zgłaszam. – odpowiedział mu ktoś, także przez radio.
- Mocno …. – przerwały mu trzaski. – leci kolejna…. – znowu – żegnajcie…
      Leciałem dalej, byłem już nad Manhattanem. Z ogromną szybkością zbliżałem się do ziemi. Kiedy już uderzyłem w nią, znalazłem się wysoko ponad ziemią. Widziałem miejsce gdzie uderzyłem będąc rakietą. Wyrósł tam ogromny atomowy grzyb, a fala uderzeniowa zniszczyła wszystko co stało dookoła.
- Bój się, czuwaj!- powiedział Mistrz.
- Wstawaj! Wstawaj! – usłyszałem i jednocześnie poczułem ból na twarzy. – No kurwa wstawaj! – Jabol mnie wybudzał, bo zasnąłem i przespałem całą imprezę. – mocne ziółka co? Wszyscy posnęli. Już pora iść na chatę, odprowadzić cię?
- Dam sobie radę – powiedziałem wstając na równe nogi. Rzeczywiście wszyscy dookoła spali w najlepsze. – Co to za zielsko?
- Ha! Najlepsze – odpowiedział pusząc się jak paw - Dobre nie?
- Mocne. Dobra lecę, dasz sobie tutaj sam radę?
- No raczej, jak nie ja to kto? Haha
            Wyszedłem z kwatery i ruszyłem w stronę domu. Na dworze już panował mrok, w sumie nic dziwnego przecież jest trzecia rano. Fajne zimne powietrze sprzyjało szybszemu trzeźwieniu, mimo że nie czułem już żadnego działania substancji psychoaktywnych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz