wtorek, 3 stycznia 2012

13. LATAJĄCE SAMOLOTY


Obudziłem się na drewnianej łódce po środku jakiegoś ogromnego zbiornika wodnego. Dookoła niczym nieprzenikniona ciemność. Żadnych gwiazd na niebie, żadnych chmur nie było zupełnie nic. Wiał natomiast ciepły wietrzyk. Rozglądałem się dookoła wytężając wzrok w poszukiwaniu czegokolwiek. Od zawsze przerażały mnie takie sytuacje, ogromne przestrzenie i nicość. Czułem się wtedy jakby to wszystko dookoła gniotło mnie całą swoją masą. Straszne uczucie, nie życzę go nikomu.
Nagle na horyzoncie pojawiło się światło. Szybko tam się odwróciłem i przyglądałem. Na tle łuny, powstałej przez to światło, ukazała się sylwetka miasta. Wysokie budynki, jeden obok drugiego wyrastały nad niskie domki jednorodzinne. Miasto stało na wyspie, otoczone lasem. Czułem, że się do niego zbliżam i to bardzo szybko. Po kilku sekundach byłem już w środku tego miasta, na ulicy, którą znałem, lecz skąd nie jestem w stanie powiedzieć.
Ciągnęła się przede mną w nieskończoność, co jakiś czas przecinała się z innymi ulicami. Żadnego samochodu, żadnych ludzi. Opustoszałe miasto. Czyżby flashback? Już miałem podobny sen. Wtedy jednak było słychać ruch uliczny, a teraz panowała cisza.
Ta łuna unosząca się nad miastem nie dawała mi spokoju. Co to może być? Czułem też, że ciągle ktoś mnie obserwuje. Ruszyłem do przodu wzdłuż ulicy, bacznie się rozglądając.
Nagle zza budynku po drugiej stronie ulicy wybiegła spora grupa ludzi. Wszyscy ubrani w czarne habity. Co niektórzy mieli pochodnie w rękach.
- Tam jest! Łapać go! – krzyknął jeden z nich, a reszta niewiele myśląc ruszyła w moją stronę.
Cóż mogłem zrobić? Uciekłem w przeciwną stronę i mimo, że jestem dosyć szybki na krótkie dystanse, doganiali mnie. Byli coraz bliżej, mieli mnie już na wyciągnięcie ręki. Jakby tego było mało, jeszcze potknąłem się i twarzą upadłem w błoto.
- Już po mnie – pomyślałem i zacząłem krzyczeć – Aaaa!
- Zamknij mordę – powiedział znajomy głos. – wstawaj mamy przesrane. W ogóle wyjaśnij mi po co się położyłeś na podłodze?
- Co? – zapytałem odwracając się w jego stronę. To był Jabol w swojej skromnej osobie. – Dobra co tutaj robisz? Gdzie są tamci? A  i wielkie dzięki za ratunek!
- Jacy tamci? Wstawaj musimy uciekać – powiedział i podał mi rękę pomagając mi w ten sposób wstać. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, byłem w jakimś pokoju. Białe ściany, jakieś obrazki na nich wiszące. Drewniana podłoga skrzypiała pod naszym ciężarem. Rozwalone ubrania po całym pomieszczeniu i pootwierane szafy,  niemal jak po włamaniu.
- Nie znaleźliśmy tego! – kontynuował Jabol - Mamy przesrane. Słyszysz? – na dworze dało się słyszeć jakieś krzyki. Wyjrzeliśmy oczywiście przez okno.
- Uciekać! Kto może! – krzyczał jeden z ludzi na dole. – Przejęli lotnisko! Uciekajcie!
- Przejęli? Lotnisko? – zapytałem ze zdziwieniem, nie miałem pojęcia o co tutaj chodzi.
- Wiesz udało nam się, ale oni łatwo się… - przerwał gdy usłyszał głośny huk, jakby setek silników. Znowu wyjrzeliśmy przez okno i na horyzoncie pojawiły się samoloty lecące w naszą stronę. Były ich setki, jak nie tysiące. Z daleka można było zobaczyć jak coś zrzucają i po chwili wybuchy w miejscu gdzie to spadło.
- Bombardują! Uciekajmy! – krzyknął Jabol po czym wybiegł z pokoju.
- Czekaj! – pobiegłem zaraz za nim, ale gdzieś mi zniknął. Ziemia się zatrzęsła raz potem drugi, potem trzeci. Trzęsła się coraz częściej i w coraz krótszych odstępach czasu. Trzaśnięciom towarzyszył wielki hałas. Wybuchy i latające gruzy, walące się budynki. W końcu przyszła i kolej na budynek, w którym ja się znajdowałem. Zatrzęsło nim całym, że nie ustałem na nogach. Zleciałem ze schodów na dół, wszystko mnie bolało i ruszyć się nie mogłem. Patrzyłem tylko w górę schodów. Widziałem jak jeden po drugim się sypie i spada w przepaść pod nami.
- Nie leż tak! Wstawaj! – krzyczał jakiś głos – No wstawaj, chyba że zostajesz tu na kolejne dwadzieścia cztery! – strażnik więzienny? Ale co on tutaj by robił? Obudziłem się i zrozumiałem, że to był sen. Po tylu posranych snach nadal w czasie ich trwania myślę, że to rzeczywistość. Coś ze mną nie tak.
- Już! Już. – krzyknąłem i wstałem. Wyprowadzili mnie z młyna. Czekał tam już na mnie Jabol z Rudym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz