Sami zaś
ruszyliśmy do domu Łysego. Dobrze, że Rudy wiedział, gdzie można go teraz
znaleźć. Jechaliśmy w stronę Rokosowa.
- Dziwne –
powiedział Rudy. – O tej godzinie, psy zatrzymują każdego, a minęliśmy już ze
trzy patrole.
- Może to
ludzie Kmiota? Daleko jeszcze?
- Już
dojeżdżamy.
W tym momencie wjechaliśmy na wielki
parking znajdujący się przed jakimś klubem. W środku grała głośna muzyka, a z okien
buchały promienie różnokolorowych świateł. Wysiedliśmy z samochodu i udaliśmy
się do środka. W przejściu stało dwóch karków, nie zatrzymali nas jednak. Ba,
mało tego, otworzyli nam drzwi. Weszliśmy śmiało do środka. Coś mi tu jednak
nie pasowało.
- Gdzie
teraz? – zapytałem Rudego.
- Nie wiem…
- Chodźcie
za mną. – przerwał Rudemu ochroniarz stojący za nami. – Do Łysego przyszliście?
W sumie głupie pytanie, czeka już na was.
- Czeka? –
cicho zapytałem z niedowierzaniem. Nie uzyskałem jednak, żadnej odpowiedzi.
Kiedy spojrzałem na Rudego, z jego miny można było wyczytać równe mojemu
zdziwienie.
Szliśmy za ochroniarzem, przez
zapchany do ostatniego miejsca parkiet. Całkiem fajna nuta leciała, lecz to nie
był czas na zabawę, a na poważne działanie, w jakże ważnych sprawach. Wkrótce
znaleźliśmy się na korytarzu prowadzącym do windy przy której stało kolejnych
dwóch karków.
- Powiedzcie
Łysemu, że przyszli goście. – powiedział do nich ochroniarz. Jeden z nich
dotknął palcem ucha i coś zaczął mówić. Na chwilę przestał i skinął głową.
Winda zjechała w dół i wrota się otworzyły - Dalej, idziecie już sami.
Weszliśmy do środka i winda sama
zaczęła jechać w dół. Nie wybraliśmy nawet piętra. No nic. Spojrzałem na
Rudego, a on na mnie. Rozumieliśmy się bez słów, jasne było, że musimy się
przygotować na wszystko. Nie wiadomo co nas tam czeka. Wkrótce winda stanęła i
wrota ponownie się otworzyły. Przed nami rozpostarł się przedziwny widok.
Ogromne pomieszczenie bez ani jednej lampy, żadnych współczesnych źródeł
światła. Po środku ustawione jakby w tunel pochodnie, płonące jasnym
płomieniem. Na podłodze lekko unosiła się mgła. Klimat jak z horrorów, niemal
jak z krypty. Brakuje tylko „zombiaków” śliniących się na nasz widok.
- Chodźcie
tu kurwa! – krzyknął mężczyzna siedzący na końcu tego „pochodnianego”
korytarza. Nie będę ukrywał, że lekko się przestraszyłem gdy usłyszałem ten
głos. Oboje z Rudym powoli ruszyliśmy do przodu. Z każdym krokiem coraz wyraźniej było widać
tego mężczyznę. Jego Łysa głowa w tym świetle przypominała księżyc odbijający
promienie słoneczne. Siedział na ogromnym krześle, przypominającym królewski
tron. Ubrany był w jakieś futra, chyba lamparcie bo w cętki. Strasznie go poszerzały w barkach, lecz po
twarzy było widać, że nie jest zbyt napakowany.
Nagle po
prawej stronie rozległ się głośny ryk i wybiegła stamtąd jakiś ogromny zwierz.
Patrzył się ciągle na nas idąc w kierunku mężczyzny. Kiedy się już przy nim się
znalazł, usiadł, lecz ciągle nie spuszczał z nas oka.
- Nie bójcie
się go. – powiedział mężczyzna, gdy tylko znaleźliśmy się na tyle blisko, aby w
cywilizowany sposób rozpocząć rozmowę. – Ares, nie jest niebezpieczny.
- Ty musisz
być Łysy – powiedziałem.
- Bystrzak,
a ty to kto? Nie czekaj, sam zgadnę. Hm… Wybawiciel, nowy Jezus. Tak?
- Nie do
końca tak to wygląda, ale widzę, że wiesz co nieco.
- Ja wiem
wszystko. Wiem kiedy ktoś niepuści wody w swoim kiblu, kiedy ktoś nie umyje
zębów. Wiem wszystko co się dzieje w tym mieście. No, w sumie to wiem prawie wszystko.
- Prawie? –
zapytał Rudy.
- Nie mam
pojęcia co was do mnie sprowadza. Byłbym też, wdzięczny gdybyś tylko ty,
zbawicielu mówił.
- Dobra,
sprawa jest prosta. Nie wiesz z kim zadzierasz. Atakując naszą kwaterę
podpisałeś na siebie wyrok.
- Wyrok? –
roześmiał się głośno – Przychodzisz do mnie i mi grozisz? Co się z tym narodem
dzieje. Powiedz mi teraz jaki miałbym w tym cel?
-
Przestraszyłeś się powtórki z przed sześciu lat.
- Ja się
przestraszyłem? Dzięki temu co się wtedy działo mogłem zmonopolizować
koszaliński rynek. Wszyscy się ze mną liczą, każdy się mnie o zdanie pyta.
Myślisz, że teraz by ci się to udało? Tym bardziej, że psy chodzą za tobą na
każdym kroku? Nie ma szans na powtórkę. Tylko idiota mógłby uwierzyć w taką
bajkę. Po za tym, całkiem nieźle mi płacicie i dzięki Jabolowi mam dostęp do
tego waszego zielska. Jeszcze bym zapomniał o tym, że dzięki waszym działaniom
rynek zbytu się powiększa.
- Jeśli to
nie ty? To kto?
- Zastanów
się, z naszej dwójki to raczej ty jesteś ten mądrzejszy.
- Chyba
wiem.
- Jestem
pewien, że wiesz. To jak zrywamy naszą umowę? Czy dalej współpracujemy?
- Wszystko
zostaje bez zmian.
- Niech tak
będzie. Bardzo chętnie bym was wspomógł w walce z tym Mistrzem, ale to godzi w
moje interesy.
- Domyślam
się, żegnam.
- Bywajcie.
Ares was odprowadzi.
Wyszliśmy z tego budynku i poszliśmy
prosto do samochodu. Po drodze nie rozmawialiśmy.
- Wierzysz
mu? – zapytał Rudy.
- Tak,
czuję, że mówi prawdę.
- To wiesz
kto to mógł zrobić?
- Domyślam
się. Pojedziesz tam ze mną jutro?
- Nie mam
wyjścia, gwardię też…
- Tylko my,
we dwoje.
- Ok... ty
tu rządzisz. Odwieźć cię na chatę?
- Tak, bo
już chyba ta impreza w namiocie się skończyła?
- No co ty,
od trzech godzin wszyscy śpią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz