sobota, 4 lutego 2012

35. SABAKA


Pojechaliśmy do mojego mieszkania. Czekało tam już dwóch gwardzistów. Tylko jedno mi po głowie chodziło, położyć się spać. Uczyniłem wszelkie możliwe starania aby jak najszybciej to zrobić. Pożegnałem się z Rudym i poszedłem na górę. Umówiłem się z nim, że będzie na mnie czekał przy hurtowni na morskiej.

            Szybki prysznic i do łóżka. Ktoś chyba nade mną czuwa, bo łóżko miałem pościelone. Ułożyłem się wygodnie i po chwili pogrążyłem się we śnie.
„- Wstawaj! Wstawaj! – odezwał się Kiełbasa.
- Przecież nie śpię. – odpowiedziałem wstając z łóżka, o dziwo byłem już ubrany. – Kopę lat co?
- No pewnie, chodź tu do mnie!.
            Udałem się do pokoju obok. Wydawało mi się do tej pory, że jest to moje mieszkanie. Tak jednak nie było, przynajmniej jeśli chodzi o ten pokój do którego wszedłem. Był dosyć mały, ciemny i strasznie zadymiony. Na środku stała fajka wodna, dookoła której leżały poduszki. Zupełnie jak w bocznym pokoiku w kwaterze. Na jednej z nich siedział Kiełbasa i chyba zaciągał się dymem z fajki. Jak to zrobił? Nie mam pojęcia, ale jakoś mu to szło. Na suficie nad fajką wisiał żyrandol jasno oświetlający jedynie ją i poduszki. Reszta pokoju była pogrążona w niczym nieprzeniknionej ciemności. Kiedy usiadłem na poduszce naprzeciwko Kiełbasa, otaczająca mnie przestrzeń wydawała się nieskończona niczym kosmos.
- Tak więc, widzę, że przygotowania idą pełną parą. – powiedział Kiełbasa podając mi fajkę.
- Jak ty to robisz?
- Pamiętaj, że to sen… Tak więc?
- Staramy się, mieliśmy nieco problemów. Jeden większy, drugi też duży, ale nieco mniejszy. Z tym największym sobie już poradziłem.
- Wiem, wszystko wiem. Widzę i obserwuję. Przyszedłem ci przekazać ważną informację, a raczej pokazać.
- To świetnie, bo bałem się, że zabraknie atrakcji.
            Otaczająca nas ciemność zaczęła się powoli zmieniać i przybierać postać lasu, a konkretniej drogi, która przecina niezbyt gęsty las. My siedzieliśmy dalej przy fajce na środku drogi.
- Obserwuj. – powiedział Kiełbasa.
- Wiem, wiem, zaraz się wszystkiego dowiem. Nie pierwszy raz z tobą podróżuje.
- Szybko się uczysz.
            Na drogę wbiega sarna, aby skubnąć ździebełko trawy. Widać była tym tak zajęta, że nie usłyszała nadjeżdżającego samochodu, który z całym impetem w nią uderzył.
- Kurwa, co ślepy jesteś idioto zasrany? – krzyczał wychodząc z samochodu mężczyzna siedzący po stronie pasażera. – Jak teraz uciekniemy cepie?
- Nie bój się, mam plan. – odpowiedział z rosyjskim akcentem mu kierowca. Kiedy wysiadł, jego sylwetka wskazywała też  z jakiego kraju pochodził. Był wielki, góra mięsa, jeden wielki mięsień i łysa głowa. – Sabaka zasrana, co ona tu robiła?
- Nie co ona tu robiła, tylko gdzie ty masz oczy idioto.
- Nie wyzywaj mniej od idiotów, bo sabaki los podzielisz.
- Grozisz mi? To dzięki mnie im uciekliśmy!
- Psubraty zasrane, marny naród polszy! – wyjął z pod bluzy pistolet. – Sabaki szkoda mi było, tiebja niet.
- Nie ze mną te numery! – krzyknął i też wyjął pistolet. Lecz nie zdążył nawet nim wymierzyć w swego rosyjskiego kompana, bo padł na ziemię od jego pocisku. Mężczyzna podszedł bliżej i stanął nad ciałem sarny.
- Oby ci w niebie lepiej było, sabaka. – teraz podszedł do swojego, jeszcze żyjącego towarzysza podróży.
- Nie, proszę nie… nie… nie zabijaj mnie. – mówił dławiąc się krwią.
- W rasiji dawno byś już nie żył. Ciesz się, że ci dałem tyle życia.  – splunął na niego i uciekł do lasu.
            Nieco się ściemniło, czas przyspieszył i z popołudniowego dnia zrobiła się ciemna noc. Chwilę później podjechał drugi samochód i zatrzymał się zaraz za poprzednim. Wyszedł z niego Sosna i ktoś jeszcze. Znowu zrobiło się całkiem ciemno dookoła.
- Widzisz, synu niedługo czeka cię wielki wybór. Od niego zależą losy naszej misji.
- Kto to był? Jaki wybór? Pomóż mi wybrać właściwie!
- Nie, nie mogę. Sam musisz tego dokonać, wybrać pomiędzy tym co zyskasz a tym co… stracisz.
- Strącę? O co chodzi?
            Obudziłem się zalany potem. Nie wiedziałem co się dzieje, chwilę zajęło zanim się otrząsnąłem. Było już południe, na niebie świeciło jasno słońce. Spojrzałem odruchowo na telefon, a tam dwadzieścia cztery nieodebrane połączenia od Jabola. Czego on znowu chce?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz