środa, 8 lutego 2012

38. VLADIMIR


Już na mnie tam czekał, kiedy podjechałem na miejsce.
- Ave, jak tam premiera się udała?
- Tłumy były, a szczegółów nie znam. Jakoś mnie tam nie ciągnęło.
- No słyszałem, do jakichś ważniaków chciałeś się dostać. Idziemy?
- Nie ma na co czekać.

            Poszliśmy w stronę tego hipermarketu. Dwadzieścia parę lat temu był to jedyny hipermarket w okolicy. Niestety gdy pojawiła się konkurencja upadł. Budynek stoi tyle lat nieużywany. Dzieliło go od nas jakieś trzysta metrów. Szliśmy spokojnie rozglądając się na boki, jakbyśmy szukali kogoś zaczajonego na nas. Na szczęście nikogo tam nie było i bez problemów dotarliśmy na miejsce.
- Poczekaj na mnie tu przed drzwiami, jak krzyknę to wbiegnij.
- Ale…
- Żadnego ale.
            Otworzyłem przeżarte rdzą wrota i wszedłem do środka. Widok, jaki tam zastałem w cale mnie nie zdziwił. W środku niebyło zupełnie nic. Wielka pusta hala, aż dziwne, że właściciel tego nie wynajął na jakiś magazyn. Panowała ciemność, przez zasłonięte okna nie wlatywało księżycowe światło. Szedłem bardzo powoli, ostrożnie stawiałem każdy krok. Nie wiedziałem co mnie czeka więc dalej się rozglądałem i wciąż niczego podejrzanego nie widziałem. W końcu dotarłem na środka hali. Rozległ się huk zapalanych ogromnych lamp, z których poszły robiące jeszcze większy hałas iskry. Skuliłem się, żeby mnie nie poraziły.
- A sabaka – rozległ się dźwięk z głośników rozwieszonych pod sufitem. – Marny sprzęt macie w tej polszy – ktoś mówił dalej, z charakterystycznym rosyjskim akcentem. Wydawało mi się również, że to głos tego ruska ze snu. Czyżby Kiełbasa we śnie pokazywał mi osoby z którymi się spotkam? Z Sosną było to samo. – Widzę, żeś przyszedł. Sam miałeś być!
- Jestem sam, czego chcesz!
- Gówno prawda! – w tej chwili weszło kilku mężczyzn wprowadzając Rudego i dwóch gwardzistów z zawiązanymi rękoma i zakneblowanymi ustami.
- Rudy! Miałeś nie brać gwardzistów.
- Cisza! – krzyczał rusek. –Nie ufasz mi. W sumie nie powinieneś, jeden mądry Polaczek. Psubraty twoje to same tępe sabaki.
- Wyłaź! Tak nie będziemy gadać!
- Ja tu ustalam warunki! A sabaka, padlo na chuj. Wynieść tych oszołomów. – mężczyźni wyprowadzili zakładników na zewnątrz. Chwilę później podszedł do mnie rusek ze snu. W rzeczywistości był nieco większy niż we śnie. Dużo wyższy ode mnie i nawet w tej ciemności jego łysina odbijała jakieś światło. – Co się patrzysz, jakbyś ducha zobaczył?
- Gdzie ich wyprowadzili!
- Na zewnątrz, czekają tam na tjebia. Przejdźmy do interesów.
- Interesów?
- Ta, sabaka. Głupi naród jednak reprezentujesz. Nie wiesz kim jestem?
- Nie mam pojęcia.
- Vladimir Morozow. Zabraliśmy wam coś z bazy, ale tylko, żeby cię tu sprowadzić. Sabaka.
- Czego ode mnie chcesz?
- Interesy kamrad. Mamy wspólnego wroga, przeciwnika. Mistrz tak zwany. Nie wiesz wszystkiego. Jesteście oboje pionkami w naszej grze, a ten sabaka psubrat jebany nie potrzebny nam już jest. Chcemy się go pozbyć, ale się zaszył jak pchła z sabaki!
- To ty porywałeś tych ludzi!
- Stare dzieje, towarzyszu. Teraz tego już nie robimy. Mistrz zasrany sobie wymyslił…
- Łżesz… - złapał mnie za szyję.
- Milcz, jak ja mówię sabaka. Marny twój los będzie, jak Vladimira rozłościsz. – puścił mnie, a ja przez chwilę nie mogłem złapać oddechu.- Proponuje pakt, ale o nim nikomu nie możesz powiedzieć.
- Jaki pakt?
- Tu ci powiedzieć nie mogę. Przyjedź za dwa dni do naszej kryjówki w Łabuszu. Dobrze wymawiam?
- Dobrze.
- Tam szczegóły omówimy. Tylko sam masz przyjść, a i jeszcze jedno, zguba wróci niebawem na miejsce.
            Vladimir wyszedł a ja szybko pobiegłem zobaczyć co z Rudym i gwardzistami. Rusek nie kłamał, nic im nie było. Siedzieli na dworze przed bramą. Podszedłem do nich i uwolniłem z więzów.
- Nic ci nie zrobili? – zapytał Rudy.
- Nie, nie mieli nieprzyjaznych zamiarów. Się tylko wkurwił, bo sam nie przyszedłem.
- No, racja. Coś ustaliłeś?
- Ołtarzyk wróci do nas, a reszta to tajemnica. Wracajmy do chaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz