Rozległo
się dzwonienie mojego telefonu. Spojrzałem na niego i zauważyłem, że to
Przybyszewski dzwoni.
-
No co jest ziomuś? – zapytałem.
-
Sze… szefie jakieś zadania dla… dla… mnie?
-
No, mam jeden pomysł. Potrafiłbyś się włamać na konto bankowe?
-
Pe… Pewnie. Ty… ty… tylko jakie musisz powiedzieć.
-
Chodzi o konto partii Mistrza. Nie znamy jego numeru, ale liczę, że i to uda ci
się ustalić.
-
Do… do… do… do…brze. Włamię się do ich systemu i znajdę.
-
Włamiesz się do systemu? A możesz znaleźć tam jakieś inne informację?
-
Wszystko sze… szefie.
-
To weź znajdź informację o jakimś przedmiocie. Niebezpiecznym albo drogim, nie
wiem co to. Dobrze tego pilnują, tylko tyle wiadomo. Znajdź gdzie to trzymają i
jak tego pilnują, żebyśmy mogli ustalić plan działania. Dobrze by było jakby
udało ci się plan budynku skołować.
-
Bułka z ma… ma… masłem.
-
To do… - rozłączył się. Dziwny człowiek, ale dzięki niemu już misja ruszy z
miejsca.
Premiera płyty nieco się
przedłużyła, więc udałem się na zwiedzanie centrum handlowego. Mimo, że to
środek tygodnia były tutaj tłumy. Suchy chleb gdzieś chyba rozdawali. Masy
ludzi, większość to dorobkowicze. Bidaki co się dorobili i stali się wielkimi
panami. Na mieście elegancki, szarmancki, szlachta normalnie. Gdy tylko wejdzie
do domu stare przyzwyczajenia wracają. Zasłaniają okna i przewalają gnój. W
sumie, dziwna rozkmina, ale jaka prawdziwa.
W końcu skończyli tę premierę i
myślałem, że już będzie można wracać. Jabol jednak wymyślił, że da koncert.
Przegięcie, już po dwudziestej drugiej i zaraz muszę na morską jechać.
Powiedziałem mu, że zabieram furę. Nawet się nie przejął. Wsiadłem i pojechałem
pod hurtownie, gdzie się ustawiłem z Rudym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz