Długo
na Jabola nie musiałem czekać, po jakichś piętnastu minutach podjechał.
-
Wsiadaj! – krzyknął zatrzymując się na środku ulicy – Patrz, oddali nam już
furkę.
-
Siema, no to świetnie. – wsiadłem do środka i przywitałem się z nim i z
gwardzistami siedzącymi z tyłu. – jak premiera?
-
O stary nie pytaj. W życiu bym nie przypuszczał, że już sławny jestem. –
roześmiał się i wcisnął gaz do dechy. – Jeszcze mnie nosi z radości! Tylko Guru
trochę mi pokrzyżował plany, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Trzeba jechać
organizować, no to Jabol tam musi być. Może jakieś dupeczki będą.
-
Arabki? Nic nie zobaczysz nawet.
-
Z oczu wszystko wyczytam!
-
A propos, mam numer do Reni. Kazał mi dać go tobie, ale potem mnie zamknęli i
zapomniałem. Chcesz?
-
Pewnie, że chcę. Się głupio pytasz!
-
To ci nie dam.
-
Weź se jaj nie rób. Dawaj bo wpakuje nas do rowu!
-
Żartuję. Daj mi telefon to ci go wbije.
-
Masz. – podał mi go. – Kurwa! Zapiąć pasy, psy trzepią.
Na wylocie z Koszalina policja zorganizowała
jakąś akcje, podczas której sprawdzali wszystkie wyjeżdżające i wjeżdżające do
miasta samochody. Nas też to nie ominęło, jeden z policjantów świecącym na
czerwono lizakiem wskazał miejsce w którym mamy się zatrzymać. Jabol grzecznie
tam zjechał i uchylił okno. Po chwili podszedł do nas jeden z policjantów.
-
Dobry wieczór, Jan Kowalski, koszalińska drogówka. O przepraszamy bardzo, już
nie zatrzymujemy. Proszę jechać dalej, spokojnej podróży. – osłupieliśmy
wszyscy. Co jest? O co chodzi? Zamiast się cieszyć, ogromne zdziwienie nas
ogarnęło. Chwilę to trwało zanim się ogarnęliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Podczas podróży chłopaki gadali o
jakichś wszystkim co możliwe. Ja niestety się wyłączyłem i wpadłem w półsen. Na
szczęście mi nie przeszkadzali i mogłem chwilę odpocząć. Do Białogardu nie jest
strasznie daleko. W godzinę byliśmy już na miejscu. Na miejscu w sensie w
mieście, bo zanim znaleźliśmy kwaterę Al-Kielbasad minęło jeszcze drugie tyle.
Swoją drogą nieźle się ukryli, wśród rozpadających się kamienic na obrzeżach
miasta. Kiedy zajechaliśmy na podwórze, czekał na nas orszak powitalny
składający się z dwóch osób. Na bogato. Oboje byli ubrani w białą pościel,
chociaż pewnie ten stój jakoś się nazywa w ich języku. Na głowie jeden z nich
miał biały turban, a drugi złoty. Po za tym szczegółem to niewiele ich różniło.
-
Witajcie – powiedział ten w białym turbanie, kiedy wysiedliśmy z samochodu.
–Jestem Said, a to jest nasz Guru. Witajcie w naszych skromnych progach.
-
Siema chłopaki – krzyknął Jabol podając rękę Guru. Ten się tylko na niego
spojrzał i skrzywił. Jabol zrobił ten sam wyraz twarzy.
-
Wybaczamy wam – mówił Said. – Nie znacie naszych zwyczajów. Guru, rozmawia
tylko z oświeconymi, czy jak wy ich nazywacie. Jako, że nastały ważne czasy dla
naszych wspólnot, a wkrótce wspólnoty, do grona tych osób dołącza również
Mesjasz.
-
Miło nam was powitać. – powiedziałem – Cieszymy, że możemy być waszymi gośćmi.
Wybaczcie, ale ciężki dzień mieliśmy i byśmy chcieli udać się na spoczynek.
-
Chodźcie za mną. Pokoje już są gotowe.
Poszliśmy za Saidem, Guru został na
dworze i tylko patrzył jak odchodzimy. Udaliśmy się do budynku znajdującego się
po prawej stronie posesji. Wszystko urządzone w arabskim stylu, w sumie można
było się tego spodziewać. Gliniane białe chatki z wystającymi balami u podstaw
dachu. Na środku brukowany plac otoczony palmami. Jak to możliwe, że tutaj
rosną? Może są sztuczne.
Weszliśmy do środka i tam
zobaczyliśmy coś czego się chyba żaden z nas nie spodziewał. Chodzi mi o
wystrój, wszystko dookoła było po arabsku, więc myśleliśmy, że tutaj też tak
będzie. Się zdziwiliśmy bo w środku było po „naszemu”. Telewizor po prawej, na
prawie całą ścianę i konsola podłączona do niego. Cztery łóżka z parawanami
obok nich. Jak w szpitalu, ale nie tym publicznym, a dla jakichś szych. Szybko
się rozgościliśmy, nawet nie zauważyliśmy jak Said nas opuścił. Chłopaki się
dorwali do konsoli, ja zaś udałem się prosto do łóżka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz