Poszedłem prosto do tego budynku, usiadłem na
podłodze i zapaliłem jedną lufkę. Nie chciałem przesadzać, żeby nie odlecieć.
Zaciągnąłem się powoli, chwile w płucach potrzymałem i wypuściłem chmurę gęstą
jak wojskowa grochówka. Spojrzałem w lewo i nic, żadnych jazd. Potem odwróciłem
się w prawo i się zaczęło.
Siedziałem nad rzeką. Woda była tak czysta, że
widziałem ryby w niej pływające. Po mojej stronie rzeki, cała powierzchnia
porośnięta była trzciną. Drugi brzeg natomiast pokryty był jasno zieloną łąką,
która ciągła się wzdłuż rzeki. Parę kilometrów za nią był las.
- Kiełbasa! Gdzie jesteś!? – krzyknąłem. Lecz nie
dostałem żadnej odpowiedzi. Pewnie to jakiś sprawdzian. Nie ma sensu iść przez
te trzciny, więc spróbowałem się przedostać na drugi brzeg. Czułem, że to teraz
jest mój główny cel.
Przepłynięcie
jej wpław nie wchodziło w grę, bo woda była tak zimna, że zamarzało wszystko co
do niej wkładałem. Skąd o tym wiem? Spróbowałem wsadzić tam nogę, mam teraz
zamarzniętego buta. Dlatego też postanowiłem, że pójdę w górę rzeki. Może po
drodze znajdę jakiś most albo łódkę. Szedłem tak dłuższy czas i krajobraz się w
ogóle nie zmieniał, jakby ktoś go ciągle przewijał.
- Co tu robisz? – odezwał się do mnie ktoś z
drugiej strony rzeki.
- Szukam kogoś!
- Chodź do mnie, wiem gdzie on jest!
- Ale jak? Woda jest lodowata.
- Tam jest most. – pokazał w kierunku, z którego
przyszedłem. Rzeczywiście stał tam most, mimo że jeszcze przed chwilą go tam
nie było.
Szczęśliwy, że w końcu mi się udało, ruszyłem w
stronę tego człowieka. Niestety tak jak niespodziewanie pojawił się most, tak
ten mężczyzna równie niespodziewanie zniknął. Miałem dość tej rzeki, więc
poszedłem w stronę lasu. Dzieliło mnie od niego dobre pięć kilometrów, jeśli
nie więcej. Pogoda jednak sprzyjała spacerom, więc szedłem tam z uśmiechem na
twarzy. Ten letni ciepły wietrzyk i miło łaskocące promienie słońca wzmagały
mój dobry humor.
Po pewnym czasie dotarłem do lasu, to co tam
odkryłem bardzo mnie zdziwiło. Kiedy się zbliżyłem do linii drzew i miałem je
na wyciągnięcie ręki, okazało się, że jest to tekturowy obraz. Co jest? Oparłem
się o niego i wpadłem do jakiegoś pomieszczenia za nim. Wiele rzeczy widziałem
już w moich snach, ale takiego czegoś nie było.
Byłem w schowku na szczotki, czy w czymś bardzo do
tego podobnym. Masa szczotek i mopów. Środki czyszczące na półkach i wiadra pod
nimi. To musi być schowek na szczotki. Mniejsza o to, zdziwiony tym widokiem
podszedłem do drzwi, które znajdowały się naprzeciwko dziury, przypadkiem
przeze mnie zrobionej. Złapałem za klamkę i je otworzyłem.
- Żebyś widział jego minę, jak mu powiedziałem, że
nie może podchodzić! – mówił jeden z kilku mężczyzn znajdujących się w wielkim
pokoju wypchanym monitorami. Trochę przypominał naszą bazę w Trawicy.
- Się nie śmiej – mówił Kiełbasa? Tak mi się
wydawało, ale to był jakiś mężczyzna. – Blisko było, by się zorientował i…
- Mamy wtargnięcie! – przerwał mu ten co mówił wcześniej.
- Co? Jak mogli przejść te zabezpieczenia!
Wyłączcie to!
Nagle zrobiło się ciemno, ale nie tak
zwyczajnie, że ktoś gasi światło i jest ciemno. Nade mną czarna przestrzeń,
pode mną też. Na lewo? Też ciemność i nikogo to chyba nie zdziwi jeśli powiem,
że na prawo też. Niemal jak w kosmosie, tylko bez gwiazd, planet i całego tego
tałatajstwa, które tam lata. No fajnie, chyba przesadziłem z tym zielskiem.
- Odwróć się do mnie. – powiedział Kiełbasa. – Co
jest?
- No jesteś, kurwa gubię się – odpowiedziałem
odwracając się w jego stronę i ujrzałem Kiełbasę takiego jakiego znałem. – Mam
walczyć z Guru Al-Kielbasad.
- W czym problem?
- Nie zabiłem jeszcze nikogo.
- Twoi przeciwnicy nie mieli takich oporów. Porwali
tych wszystkich ludzi i… a z resztą, pokażę ci.
- Co mi pokażesz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz