wtorek, 21 lutego 2012

47. W Łabuszu


            Ruszyliśmy w drogę, nie wiem tylko dlaczego Rudy pojechał nieco okrężną drogą do Łabusza. Udał się przed morską w stronę Kołobrzegu i w lesie skręcił w prawo. Jakbyśmy pojechali na północ szybciej byśmy dotarli na miejsce, ale cóż jego wybór. W sumie to nawet nie śpieszyło nam się zbytnio.
                 Niezbyt ciężko było odnaleźć tę sypiącą się stodołę, w której ukrywał się Vladimir. Stała na samym środku wsi. Mimo, że Łabusz jest od kilku już lat „podpięty” do Koszalina, ja jednak będę mówił o tym miejscu wieś. Kiedy zbliżyliśmy się do bramy otaczającej tę ruderę, zauważyliśmy kilka stojących na podwórzu czarnych „betek” na rosyjskich blachach. Wszystkie miały przyciemniane szyby i sprawiały wrażenie bardziej masywnych niż standardowe modele tychże samochodów.
                Powoli wjechaliśmy na podwórko i kiedy już Rudy zaparkował, wyszedłem z samochodu. Skinąłem mu głową na znak, żeby zaczekał. Śmiało wszedłem do obory, która swoje dobre lata miała chyba jeszcze przed wojną. Brakowało niemal co drugiej dachówki, a belki podtrzymujące dach nie wyglądały na zbyt zdrowe. Widząc to mój pewny krok, zamienił się w nieco ostrożniejszy. Tak jakby wolne chodzenie, miało mnie ochronić przed spadającym dachem. Głupota, ale tak robiłem.
                Od razu na wejściu poczułem znajomy zapach, rozlewanego spirytusu. Nie zdziwiło mnie to zbytnio, bo przecież przyszedłem w gości do ruska. Ten dziurawy dach nadawał ciemnemu wnętrzu taki mroczny klimat. Słupy światła spływające na ziemię z dachu, ukazywały unoszący się w pomieszczeniu kurz.
                Rozejrzałem się dookoła i nic poza setkami zapieczętowanych skrzyń nie widziałem.  Z drugiego końca obory dało się słyszeć jakieś głosy. Tam pewnie siedzi, wraz z swoimi kompanami. Tak więc udałem się w tamtym kierunku. Z każdym krokiem słyszałem coraz wyraźniej te głosy, ale nic z nich nie rozumiałem. Wszystkie słowa były w nieznanym mi języku rosyjskim. W  końcu dotarłem do nich, bo jak się okazało z Vladimirem siedziało jeszcze trzech, podobnie zbudowanych mężczyzn. Wszyscy pili jakiś przezroczysty płyn z butelki. Nie wiem czemu napisałem jakiś, to był spirytus, albo rozrobiony spirytus. Innego wyjścia nie było. Kiedy wyłoniłem się zza skrzynek otaczających gospodarzy, Vladimir przemówił.
- O patrzcie, kamraci. Patrzcie i podziwiajcie co za odwaga, że przychodzi sam jeden do psiej naszej nory. Witaj.
- No siema, wam wszystkim oczywiście.  – wszyscy machnęli ręką na znak, że również się ze mną witają. Vladimir spojrzał na swoich towarzyszy i skinął głową, a ci wyszli.
- Dobrze, że jesteś. Ci wyjaśnię tyle ile mogę. Wszystkiego ci nie zdradzę, bo to… tajne.
- Tajne? Co ty pierdolisz?!
- Sabaka! – krzyknął wstając ze skrzynki na której siedział. Robił to tak gwałtownie, że przewrócił stojącą na ziemi butelkę ze spirytusem. – Co ja pierdole? Chcę ci pomóc. Psiajegomać! Wam kurwa, wszystkim nędznym Polaczkom. Nawet sobie nie wyobrażasz co tutaj się dzieje.
- Wiem…
- Gówno wiesz! – przerwał mi, jednocześnie gwałtownie podchodząc do mnie. Stał twarzą niemal przy mojej twarzy i patrzył mi prosto w oczy. Widziałem w nich wściekłość, jak u jakiegoś dzikiego zwierza. W sumie różnił się od niego tylko tym, że potrafi mówić. Nie będę ukrywał, że lekko się przestraszyłem, a wręcz zaczynałem żałować, że tutaj przyszedłem. Nie wiadomo co mu do głowy przyjdzie. W końcu Rosja to nie kraj, a stan umysłu, jak mówi staropolskie przysłowie.
 Chwilę to trwało, ale w końcu przestał tak się gapić odwrócił się odszedł na chwilę po czym znowu przemówił.
- Nie wiesz co tutaj się święci. Twój mózg nie pojmie tego jakie siły tutaj biorą udział, sabaka. Marny wasz los.
- O czym ty mówisz?
- To wszystko nie prawda, to co ci wmawiają. Mózgi wam piorą do własnych potrzeb. Psubraty zasrane, a my im pomagaliśmy, ale też kurwa nie świadomie. Rozumiesz? Sabaka, Jop twoju mać!
- Co? Kto? – coraz bardziej się gubiłem.
- Pomagaliśmy Mistrzowi, ale on nas w chuj zrobił. Idź ty na chuj Mistrzu psubracie! Teraz nie możemy nic zrobić, prawie. Jeśli nie wykonamy zadania, nie możemy wrócić. Więc pomożesz nam?
- Jak? Nic mi nie powiedziałeś!
- Kurwa, zapominałem. Wybacz, sabaka. Musimy się pozbyć go.
- Zabić?
- Tak, bo już odwrotu nie ma! Za dużo wie, nawet jak nie wygra, to źle się to skończy! Dla was, Polaczki! Marny los wasz będzie!
- Czemu miałbym wam pomagać? Porywaliście tych ludzi! Wiem co z nimi…
- Zrobiliśmy? Kurwa, oni…
- No oni? Zabiliście ich wszystkich!
- Co ty pierdolisz sabaka! Pokażę ci, ale daj mi czas na przygotowanie.
- Ile?
- Nie wiem kurwa, sabaka. To duża operacja będzie.
- I tak ci nie wierzę. Rudy pójdzie tam ze mną, a ty będziesz sam.
- Niech tak będzie, ale przejrzysz na oczy i będzie już za późno! Dam ci znać, a teraz idź w chuj póki tamci nie wrócą i nie zobaczą rozlanej wódy!
                Wyszedłem i szybkim krokiem udałem się do samochodu. Rudy chyba się zorientował, że potrzebny jest pośpiech i też ile tylko mocy w silniku ruszył stamtąd. Pojechaliśmy prosto do Białogardu do siedziby Al-Kielbasad, bo zaraz miał się odbyć pojedynek z Guru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz