wtorek, 21 lutego 2012

48. Walka


Na miejscu czekał na nas już Said.
- Dobrze, że już jesteś. – powiedział. – Nie mamy na co czekać, tajemny ogień przodków rozpalony.
- Dałbyś mi coś chociaż zjeść.
- Nie, Guru też nic nie jadł. Chodź, ale sam.

            Zrobiłem jak kazał, Rudy poszedł do naszych kwater, aby tam odpocząć. Ruszyłem za Saidem i zaraz potem znaleźliśmy się w pokoju, w którym rozmawiałem z Guru o przepowiedni. Said podszedł do szafki stojącej przy ścianie i przesunął ją na bok. Za nią znajdowało się małe pomieszczenie wykute w skale. Na środku był drewniany właz.
- Dalej musisz iść sam, Guru już na ciebie czeka. – powiedział otwierając ten właz. Podszedłem do niego i po drabinie udałem się w dół. Ruszyłem przed siebie, wzdłuż korytarzu zbudowanego podobnie jak pomieszczenie powyżej. Dziwne by było, gdyby ten tunel był krótki.
Szedłem przed tak siebie dobre pięć minut, aż dotarłem do wielkiego pomieszczenia. Ogromna komnata wykuta w skale, podobna do tej ze snu. Nie było tutaj jednak żadnego posągu. Na środku płonęło ognisko, przy którym stał Guru. Czekał na mnie, nie widać było u niego żadnych objaw zdenerwowania. Nie można było tego powiedzieć o mnie, krew się we mnie już gotowała. Najgorsze było to, że nie wiem dokładnie jak ma wyglądać ten pojedynek.
- Podejdź bliżej. – powiedział Guru. – Chodź wyjaśnię ci, zbawco, co teraz się stanie. – przerwał swoją mowę i czekał aż podejdę. Kiedy już byłem po przeciwnej stronie ogniska kontynuował. – Tak więc, to jest tajemna jaskinia.
- Ładnie tu. – przerwałem mu, rozglądając się na boki.
- Ha! Ładnie tu będzie, widzisz ten ogień? To ogień przodków. Rozpalimy nim to co przygotował Said wraz z Jabolem. Starożytna mieszanka Al-Kielbasad, dzięki której przeniesiemy się do krain, w których to nie nasze mięśnie będą odpowiadały za siłę. Tylko wiara pozwoli ci mnie pokonać. Tylko dzięki niej zdołasz, mam taką nadzieję, mnie pokonać.
- Dobra, jedziemy. – nie wiem co się stało, ale nagle cały ten pomysł z tym pojedynkiem mi się spodobał. Zawsze miałem słabość do ziółek.
            Guru wyjął z kieszeni dwa woreczki. Jeden podał mi, drugi zostawił sobie. Kiedy zajrzałem do środka zauważyłem jakąś mieszankę roślinną. Trochę liści, trochę kwiatów, trochę jeszcze jakichś korzonków i łodyg. Potem wyjął jeszcze drewniane fajki i dał jedną mi, drugą zaś sobie zostawił.
- Musisz spalić wszystko. – powiedział. – Do rozpalenia użyj tego ognia do rozpalenia.
- Się robi!
            Szybko nabiłem fajkę i jeszcze szybciej ją rozpaliłem. Wciągnąłem pierwszego buszka, potem drugiego. Co później? Trzeciego, niestety ostatniego. Na efekty, prawie w ogóle nie musiałem czekać. Tajemna jaskinia zamieniła się w tętniącą życiem bujną sawannę, rodem z „Króla lwa”. Zachwycony tą nagłą zmianą scenerii i rozkochany tą głębią zieleni panującą tutaj, padłem na ziemię. W sumie, to chyba nie padłem, bo już leżałem kiedy to nastąpiło. Ciężko mi sobie przypomnieć, ale to nieistotne.
            Nagle moje ciało zaczęło wibrować, od stóp po głowę. Wibracje przemieniły się w coś w rodzaju falowania. Bardzo przyjemne to było, ukrywał nie będę. Chwilę to trwało, chociaż wolałbym żeby trwało dużo dłużej, ale niestety się skończyło i moje ciało stało się ciężkie niczym kamień. Nie ograniczyło to jednak moich ruchów. Mogłem wstać i to zrobiłem. Kiedy jednak już wyprostowałem nogi, zauważyłem że stoję nad swoim ciałem. Wyszedłem z niego? Mocne te zielsko. Rozejrzałem się dookoła i poza trawą sięgającą mi do pasa nie było tam niczego. Nagle na niebie pojawił się Guru.
- Patrz! Ja latam, chodź zmierz się ze mną!
            Bardzo szybko pikował w dół, wprost na mnie. Nie wiedziałem co robić, z każdą sekundą był coraz bliżej. Odskoczyłem, ale efekt był zadziwiający. Znalazłem się kilkanaście metrów od miejsca, w którym wcześniej stałem.
- Widzisz? To jest właśnie siła płynąca z wiary! – krzyknął i skoczył w górę, tak wysoko, że zniknął mi z oczu. Po chwili wylądował z wielkim impetem metr przede mną, przy okazji wzbijając tony kurzu w powietrze. Nic przez to nie wdziałem, więc machnąłem rękoma wytwarzając przy tym taki podmuch wiatru, że rozdmuchnął cały ten kurz.
- O kurwa – powiedziałem. – No atakuj mnie! Ale mam moc!
            Ruszył na mnie ze wściekłością w oczach. Atakował jak opętany, lecz wszystkie jego ciosy parowałem albo unikałem. Skąd ja to potrafię? Nie mam pojęcia, ale dobrze mi to szło. Kiedy spróbowałem przejść do ofensywy, dostałem kilka razy w twarz i odleciałem w tył. Podczas lotu znowu pojawiły się ściany jaskini. Trawa jednak została taka sama, czułem też, że mocy jakby mi ubyło. Wstałem otrząsnąłem się i podbiegłem do Guru. Chciałem go kopnąć, jak jakiś karateka, z rozbiegu. Złapał mnie jednak i wykonując sprawne ruchy przewrócił mnie na ziemię. Tym razem bardzo realnie, bez żadnych matrixowych akcji.
- I ty śmiesz nazywać się zbawcą? ??? - krzyknął i głośno się roześmiał, po czym złapał mnie jedną ręką i uniósł w górę. - Coś taki przerażony? Hamla! - rzucił mną przed siebie. Odleciałem pod samą ścianę, z którą bardzo dotkliwie się zderzyłem. Na chwilę straciłem przytomność.
               Kiedy się ocknąłem, ciągle leżałem pod ścianą. Zmienił się jednak wystrój wnętrza. Wszystko płonęło jak w piekle. Czerwona sparzona ziemia i gdzieniegdzie buchające słupy ognia niczym gejzery. Zniknął też Guru. Wstałem, otrzepałem się z czerwonego pyłu i powoli szedłem na środek. Rozglądałem się na boki, żeby nic mnie nie zaskoczyło. Nagle ziemia się zatrzęsła i wszystko dookoła buchnęło ogniem. Jedynym nie płonącym miejscem, był skrawek ziemi, na którym stałem.
- Ha! Ha! Ha! - rozległ się piekielny śmiech. - Głupcze, myślisz, że jesteś gotów? Zimonde!
               Ogień opadł, a przede mną stał Guru. On też się zmienił. Jego skóra była jakby spalona i popękana. Z pęknięć między kawałkami skóry buchały lekkie płomienie.  Z jego palców wyrastały długie szpony. Stał i patrzył się na mnie, a ja na niego. Szkoda, że ja nie mam takich możliwości. Nagle otworzył usta i coś wrzasnął, jak jakiś potwór z filmów, a z jego ust wydobył się słup ognia skierowany w moją stronę. Niewiele myśląc uskoczyłem na bok, co pozwoliło uniknąć mi spalenia.
- Zabawne, na nic więcej cię nie stać? - krzyknąłem i ruszyłem w jego stronę. Nie wywarło to na nim jednak żadnego wrażenia, odwrócił się tylko do mnie i czekał. Kiedy zbliżyłem się na tyle blisko, że miał mnie w zasięgu ręki, machnął nią tak jakby chciał mnie uderzyć zewnętrzną jej częścią. Zrobiłem unik i z impetem wbiegłem w niego. Głowę wsadziłem mu pod pachę a ręką założyłem mu na szyi szalik . Pozwoliło mi to wytrącić go z równowagi i razem z nim poleciałem na ziemię. Uderzyliśmy w nią z taką siłą, że zrobiła się dziura, do której z resztą wpadliśmy.
               Co tutaj się dzieje? To wszystko naprawdę? Czy to te ziółka? Nie wiem, przez chwilę zapomniałem, że właśnie jestem w trakcie pojedynku z Guru. Wleciałem razem z nim do tej dziury i znalazłem się w nicości. Tylko rażąca biel mnie otaczała, a ja chyba spadam. Chyba w dół, chociaż ciężko określić kierunek. Czy właściwie się poruszam? Guru też gdzieś zniknął, a miałem go przecież złapanego. Dziwne, jestem ciekaw co teraz się stanie...
               Nagle zacząłem spadać, teraz byłem pewny, że to się dzieje, bo wyraźnie widziałem, że zbliżam się z wielką prędkością ku ziemi. Leciałem, tak jakby z sufitu tej jaskini, wprost do swojego ciała, czułem jak mnie wciąga. Byłem niemal jak te paprochy, które nie mają wyjścia i muszą poddać się woli odkurzacza. Po chwili wleciałem do swojego ciała.
               Otworzyłem oczy i rozejrzałem się dookoła. Byłem w tajemnej jaskini, ognisko już zgasło, a obok mnie leżał Guru. Coś mamrotał, ale było widać, że jest nieprzytomny. Ból głowy rozrywał mi czaszkę i pulsacyjnie napierał na oczy. Czułem jakby ciśnienie miało sprawić, że za chwilę wyskoczą. Wstałem powoli, wszystko zaczęło wirować i bujać się na boki. Coś jakbym był na karuzeli, która stoi na statku płynącym po wzburzonym morzu. Chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę Guru, który ciągle coś mamrotał pod nosem. Pewnie ze mną nadal walczy, bo cały ten pojedynek to chyba tylko wytwór wyobraźni pod wpływem tej mieszanki. Ciężko mi było przejść te kilka metrów do niego, ale kiedy tam się już znalazłem, wyjąłem schowany wcześniej nóż z buta. Nachyliłem się nad nim i póki miałem jeszcze siły na utrzymanie równowagi podciąłem mu gardło. Krew lała się we wszystkich kierunkach, oblała, niczym zraszacz do trawników, wszystko w około. Guru umarł nieświadomy, ciekawe jak to wyglądało w jego głowie. Bije się ze mną, a tu nagle urwanie filmu i koniec akcji? Nie wiem i nigdy raczej się nie dowiem. Nie wiele sił mi pozostało po tym i padłem prosto na niego. Straciłem przytomność.

 KONIEC ROZDZIAŁU IV 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz