Podaliśmy
sobie ręce na znak przypieczętowania umowy, coś w rodzaju podpisu. Łysy udał
się w stronę samochodu zaparkowanego za budynkiem, ja natomiast udałem się do
środka, aby porozmawiać z Przybyszewskim. Nasz Guru dalej się modlił i nie
zauważył jak wszedłem po schodach na górę.
- Nazywaj mnie Abdul! Jak
będziesz mnie potrzebował krzycz Abdul! – krzyczał Guru w mojej głowie.
- Dobrze – odpowiedziałem mu
wchodząc do centrum dowodzenia. Przybyszewski siedział na jednym z foteli przed
wielkim ekranem i coś obserwował na nim.
- Co do… dobrze szefie? –
zapytał.
- Dobrze, że znalazłeś tę
miejscówkę z dokumentami – odpowiedziałem podchodząc do niego. – To tu? –
zapytałem wskazując na wyświetlający się na ekranie obraz, przedstawiający
jakąś otoczoną murem posiadłość.
- Po… poznajesz?
- Tak, to chyba to. Przynajmniej
mi się wydaje.
- To w Raduszce, je… jest.
- Na Raduszce? Taka chata? To
nieźle się skitrali, a wiesz gdzie to dokładnie jest? Te dokumenty mianowicie.
- Nie… nie mogę się tam wła…
włamać z tej odległości. Mu… musiałbym mieć wóz ze sprzętem tam. Wszystkie ka…
kamery bym podglądać mógł. I kogoś kto tam we… wejdzie.
- Kogo?
- Renie – powiedział Rudy, który
właśnie w tym momencie wszedł do pokoju. -
Opowiem ci ten plan, bo zanim on to zrobi, to będzie już po wyborach. –
Przybyszewski opuścił głowę w dół i się nie odzywał. – Załatwimy ten wózek ze
sprzętem.
- Od Łysego?
- Innego wyjścia nie mamy, ale to
nie jedyne zmartwienie. Potrzebujemy Reni i planów budynku, żeby zaplanować
akcję.
- No to w czym problem?
- W tym, że od kiedy zaczęły się
te cyrki, Reni nikt nie widział. Jabol, niemal płakał z tego powodu.
- Ją też znajdziemy, to nie takie
duże miasto.
- Łysy może też nam w tym pomóc.
Dobra, a jeśli chodzi o plany budynku to wiem gdzie możemy je znaleźć. – przerwał
na chwilę.
- No mówże!
- Plany są w budynku agencji
budowlanej, która budowała ten budynek. Wiemy gdzie to jest, ale chyba nam
polubownie nie oddadzą go. Musimy się do centrum dostać.
- Renia wyniesie! Proste, nie
wiem czemu tak się nad tym głowisz. Jedziemy do Łysego!
Jak powiedziałem, tak też zrobiliśmy. Bez
żadnego pożegnania wyszliśmy z budynku i oboje pojechaliśmy do Koszalina. Zaraz
na wjeździe do miasta, stała barykada policyjna. Z daleka megafonem krzyknęli,
aby się zatrzymać. Tak też zrobiliśmy, po chwili jeden policjant zaczął iść w
naszą stronę. Chciałem uciekać, ale Rudy mnie zatrzymał. Złapał mnie za bark,
co miało znaczyć, żebym został. Założyłem tylko kaptur na głowę, aby mnie nie
poznali.
- Dzień dobry - powiedział
policjant, kiedy podszedł od strony Rudego. – W mieście, obecnie nie jest zbyt
bezpiecznie i mamy wszystkich wjeżdżających ostrzegać.
- A co się dzieje panie władzo? –
zapytał Rudy.
- Ci cholerni wyznawcy robią
rozróby. Próbujemy z nimi walczyć, ale jest ciężko. Dobrze znają miasto, tu
atakują, a gdzie indziej znikają.
- Tak, to jest jak się nie
docenia przeciwnika.
- O racja, myśleliśmy, że to
zielsko im mózgi wypaliło, ale oni jednak wiedzą jak działać.
- Ktoś nimi dowodzi?
- Na pewno, to zawracacie?
- Jedziemy dalej, nie boimy się.
- Dobra, jak chcecie. – machnął
dwoma rękoma, jak człowiek kierujący lotami samolotów na lotniskowcu. Chwilę
później, samochody się rozjechały i w barykadzie powstała szpara, pozwalająca
nam się przedostać do miasta. Ruszyliśmy i udaliśmy się w stronę Rokosowa.
Daleko
nie zajechaliśmy, bo już na skrzyżowaniu ulicy Piłsudzkiego i Traugutta
zostaliśmy znowu zatrzymani. Tym razem, nie wyglądało to jak poprzednio. Kiedy
zbliżyliśmy się do skrzyżowania, z lewej strony, od szpitala jechała policyjna
suka w eskorcie kilku radiowozów. Z wielką prędkością się zbliżali, więc Rudy
się zatrzymał aby ustąpić im pierwszeństwa. Stanęli niemal na środku
skrzyżowania i z suki wyleciało kilkunastu policjantów uzbrojonych w wielkie
plastikowe tarcze. Odwrócili się plecami do nas i ustawili w szyku bojowym. Za
tarczownikami stało dwóch, z wyrzutniami granatów gazowych.
Nagle
z naprzeciwka, z pomiędzy budynków wybiegła ogromna rzesza ludzi. Wszyscy w
kominiarkach. Biegli wrzeszcząc w stronę policyjnego muru. W czasie, gdy byli
już jakieś dziesięć metrów od nich, z okien na mur poleciały kamienie.
Policjanci odpowiedzieli ogniem z granatników, lecz to już nic nie dało.
Wyznawcy wbili się w policjantów i szybko rozbili ich szyk, mimo że gorzej
uzbrojeni, było ich zwyczajnie zbyt wielu. Zaczęli okładać pięściami
policjantów, a gdy ci już byli nieprzytomni rzucili się na radiowozy i je
podpalili. Rudy niewiele myśląc wdepnął w gaz i szybko ruszyliśmy w dalszą
drogę.
- Patrz – mówił Abdul. – Oni
walczą, a my?
- Też walczymy. – odpowiedziałem,
a Rudy spojrzał się na mnie dziwnym wzrokiem, ale chwile później dalej skupił
się na jeździe.
- Ale jak? Oni wzięli los w swoje
ręce, musimy dopaść mistrza. Przepowiednia mówiła, pamiętasz?
- Pokona zło w wielkiej walce…
- Co? Co ci jest? – zapytał Rudy.
- Nie nic, głośno myślę. Nie
zwracaj uwagi na to.
- Modlitwy jego ludu –
kontynuował Abdul. - i naszego zjednoczone w wielkiej sile, zniszczą zło
czyhające i na zawsze z tego świata je wypędzi. Widzisz? Przepowiednia się
spełnia, mamy moc. Dzięki temu, że mnie pokonałeś, władasz mocą przodków. Nie
dziwne, że te rozruchy zaczęły się, kiedy leżałeś nieprzytomny po naszej walce?
To właśnie się dzieje, musimy im pomóc. Oni nadal wierzą w swojego zbawcę, w
nas.
- W nas? – Rudy posłuchał, co
prawda nie odezwał się, ale dziwnie się znowu spojrzał, gdy to powiedziałem.
- W nas. Musimy się skontaktować,
z wyznawcami. Rudy, będzie nam przeszkadzał, musimy sami tam pójść. Zrobimy to?
- Tak!
- Dobrze, tak pisze się historia,
tak się spełnia przepowiednia, tak Mistrz żegna się z władzą. – głos ucichł, a
ja spojrzałem na Rudego, który się na mnie gapił, jak na jakiegoś idiotę. Nie
zauważyłem nawet jak dojechaliśmy na miejsce.
- Co? – zapytałem.
- Coś się dzieje? Rozmawiasz ze
sobą i jeszcze ten wyraz twarzy.
- Wydaje ci się, chodźmy do
Łysego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz