piątek, 9 marca 2012

57. Udało się (?)


            Wcisnąłem gaz do dechy i pojechaliśmy ile sił w maszynie. Na wjeździe do Koszalina nie było barykad, widać wszystkich przenieśli do centrum. Ściemniało już się powoli i nad miastem zaczęła się unosić czerwona łuna. Jakby płonęło. Co tam się dzieje?

            Drogi były puste więc szybko znaleźliśmy się niemal na miejscu. Na nasze nieszczęście pierwsze starcia odbyły się na skrzyżowaniu ulic zwycięstwa i młyńskiej. Spalone policyjne samochody stały tak, że uniemożliwiały przedostanie się za nie autem. Muliliśmy dalej iść na pieszo.
            Naszym celem było odnalezienie Reni. W sumie nie mogło to być trudne, wystarczyło iść śladami zniszczeń. Tak też zrobiliśmy i co rusz mijaliśmy płonące radiowozy. Gdzieniegdzie leżały pałki i tarcze policyjne. Dookoła powybijane okna i wystające z nich przerażone tym co się dzieje głowy.
- Nadal myślisz, że dobrze robią? – zapytał mnie Rudy, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Niezbyt mi się to podobało, ale z drugiej strony wiedziałem, że innego wyjścia nie ma.
            Szliśmy szybkim krokiem do przodu, jednocześnie uważnie obserwując okolicę. Z każdym krokiem coraz wyraźniej było słychać odgłosy walki. Musimy już być blisko. Parę set metrów przed nami trwały walki. Policja dostawała niezłe baty od Wyznawców, którzy wykorzystywali element zaskoczenia i walki „podjazdowej”. Pobiegliśmy w tamtym kierunku, ale policjanci i nas zauważyli. Ruszyło na nas kilku, biegli z pałkami bardzo szybko. Rudy stanął przede mną i krzyknął.
- Uciekaj! Ja ich zatrzymam!
- Nie ma mowy, nie zostawię… - nagle zza jednego z budynków wybiegła wściekła horda Wyznawców, z tym że inaczej ubranych. Wnioskowałem, że to oni, po tym, że ruszyli wprost na policjantów. Ubrani byli cali na biało i uzbrojeni w miecze. Poćwiartowali zaskoczonych policjantów bez mrugnięcia okiem. Stanąłem jak wmurowany, Rudy tak samo.
- Co to kurwa było? – zapytałem, jak już się otrząsnąłem.
- Witaj, zbawco. – powiedział jeden z nich, jednocześnie podchodząc w naszym kierunku. – Jesteśmy tutaj by ci pomóc. Nadal wierzymy, że jesteś naszym zbawcą i naszym obowiązkiem jest tutaj być.
- Co? Co? – nie mogłem pojąć co tutaj się dzieje.
- Jesteśmy Al-Kielbasad, ci którzy wierzyli. Przejęliśmy władzę w naszej wspólnocie i nadal chcemy połączenia.
- Dobra! Ale czemu kurwa ich pocięliście?
- Zabili kilku naszych, to już nie zamieszki to jest wojna.
            W tym momencie podbiegła do nas Renia, a walki na chwilę ucichły.
- Żyjesz? Skurwysyny zaczęli używać broni palnej i ściągają wojsko. Musimy się śpieszyć!
- Kurwa, wiedziałem… - powiedział Rudy.
- Dobra, daj nam kilku ludzi i idziemy po te dokumenty, a ty tutaj zostań. – powiedziałem do Reni. Skinęła ręką i przybiegło czterech osiłków z glockami w rękach.
- Macie godzinę i wszyscy się zwijamy – powiedziała i pobiegła dalej, zabierając ze sobą sprzymierzeńców z Al-Kielbasad. Rudy, ja i czterech osiłków ruszyliśmy do  budynku , w którym znajdują się plany willi mistrza.
            Ruszyliśmy do przodu, lecz odbiliśmy trochę w bok, aby uniknąć spotkania z policją. Szybko przemieszczaliśmy się w stronę tego budynku. Po drodze widzieliśmy jak policja się grupuje i próbuje przeciwdziałać zamieszkom, lecz to wszystko na marne. Wyznawcy pod dowództwem Reni gromili oddziały policji. Niestety coraz częściej było słychać strzały. Ciągle przed oczami miałem widok ciętych policjantów przez Al-Kielbasad. Nie tak to miało wyglądać, mieliśmy pokojowo to rozwiązywać. Zero agresji, zero przemocy. Co się stało?
- Co ty gadasz? – odezwał się Abdul przerywając moje przemyślenia. – Dobrze się dzieje, trzeba tych bezbożników ukarać, pokazać im nowy ład. Tylko dzięki nam będzie im się dobrze żyło. Teraz panuje stagnacja, a jak się nie rozwijasz to się cofasz! Mistrz też chce zmian, wykorzystuje to, że ludzie też tego chcą. Zmanipulował ich, ale my ich uratujemy!
- Uratujemy? – zapytałem z nieukrywanym zdziwieniem. Na szczęście moi towarzysze byli zajęci podróżą i nie zauważyli, że rozmawiam z Abdulem.
- Tak! Jak możesz wątpić. Siła w nas, w nas których wysłał Kiełbasa z misją. Ratujemy ich, Mistrz ich wykorzysta. Z nami będą wolni. Ofiary są potrzebne, nie ma rewolucji bez poświęcenia. Zaufaj mi.
            W tym momencie doszliśmy już na miejsce. Budynek był tylko w na niższych piętrach dotknięty zamieszkami. Wyższe piętra były nie naruszone. Weszliśmy twardo do środka, gdzie chciał nas zatrzymać ochroniarz. Nie zdążył nawet się odezwać, bo Rudy zastrzelił go. Skąd wziął broń? Szliśmy dalej do góry po schodach, dobrze że Rudy znał drogę. Prowadził nas i szybko znaleźliśmy się na czwartym piętrze, gdzie było archiwum. W środku było kilkanaście osób pakujących dokumenty do teczek. Byli bardzo zdziwieni naszym wtargnięciem.
- Nie ruszać się kurwa! – krzyknął Rudy celując do nich pistoletem.
- Co wy tu… - odezwał się jeden z nich, lecz nie dokończył swojej wypowiedzi bo padł trupem od strzału jednego z osiłków. Rudy spojrzał na niego i się uśmiechnął.
- Gdzie są dokumenty willi w Raduszce?! – krzyknął i podbiegł szybko do jednego z nich. Złapał go za szyję i szarpiąc mocno pytał dalej. – Gdzie one kurwa są! Nie żartujemy, za chwilę kolejnego zabijemy! – w tej chwili jeden z mężczyzn podszedł i podał Rudemu teczkę z dokumentami. Ten zajrzał do środka, poczytał chwilę, odwrócił się do mnie i skinął głową. – Można? Pewnie, że można. Dzięki bardzo!
            Wyszliśmy jeszcze szybciej niż weszliśmy. Na dole czekała na nas niespodzianka. Ktoś wezwał policję, albo co mniej prawdopodobne przyszli tutaj przypadkiem. Niepatyczkowani się i od razu otworzyli ogień do nas. Dwóch osiłków padło na ziemię, a zaraz po nich wszyscy policjanci. Nie sądzili, że mamy broń. Szybko ruszyliśmy do ucieczki, bo mijał czas jaki dała nam Renia. Potem może być ciężko się wydostać z miasta.
            Udaliśmy się w stronę skąd dochodziły cichnące już odgłosy walki. Coraz to mniej krzyków i wystrzałów. Po kilku minutach byliśmy już na miejscu. Widok pola bitwy był przerażający, wszędzie dookoła trupy to Wyznawców to policjantów. Niektórzy jeszcze żyli, a ich jęki napawały zwycięskich Wyznawców radością. Kiedyś bym powiedział, że to chore. Teraz jednak uważam, że to konieczne. No i ukrywał nie będę, że lekko euforystyczne. Znaleźliśmy szybko Renię i bez żadnych słów w ogromnym pośpiechu ruszyliśmy w stronę ulicy szczecińskiej, gdzie czekały na nas quady do ucieczki. Udaliśmy się do obozu, po drodze na szczęście nie spotkaliśmy żadnych patroli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz