czwartek, 29 marca 2012

61. W góry

            Jechaliśmy w wielkim pośpiechu dobre kilka minut i nikt się nie odzywał. Rudy siedział z tyłu i najwidoczniej znowu się zawiesił. Tym razem jednak nie na długo.
- Kurwa! Dorwiemy tego chuja! – powiedział. – Jak, mógł! Zapłacili mu pewnie!
- Ba! – przerwał mu Vladimir. – Was w chuj zrobił, ale nie tylko. Mistrza psubrata też, wszystkich! Za późno się dowiedielim, ale zdążyliśmy was wyciągnąć.

- Dzięki wielkie – powiedziałem – tylko gdzie nas wieziesz?
- Obiecałem, że ci to, sabaka, wyjaśnię. A jak Vladimir mówi, to to robi! Dymu narobiliście, że wszystkie soldaty uwidieli zaraz o waszym pojmaniu! Wielka feta, święto narodowe. Równie szybko zaczną was szukać znowu. Szybko się dostaniemy w góry i ci pokażę co to prawda!
- W góry? – zapytałem z niedowierzaniem.
- Ta. Tam te psubraty waszego Kiełbasy mają bazę i…
- Co?! – przerwał mu Rudy, który od kilku minut swoim ożywieniem najwidoczniej nadrabiał godziny spędzone w letargu.
- Pranie mózgu wam udjełali! Psubratu tfu! Nie uwierzycie, póki nie uwiditje, dlatego tam jedziemy. Wszelka mgła z oczu opadnie, czy jak to tam było?
- Co ty gadasz!
- Pojedjem i zobaczym. Dupę wam uratowaliśmy to tyle chociaż możecie diełać. Tak li inaczej jechać z nami musicie.  Wasze polsze soldaty was utłuką jak tylko zobaczą. Jedno muszę wam pogratulować, znaczy jednej sprawy. Mistrz bajus sje was. Uciekł z Koszalina, kampanię diełać w środku polszy. Wybory i tak wygra, trudno. Nasza misja spełniona!
- To kim wy jesteście?
- W swoim czasie, tawarisz. W swoim czasie. Teraz odpoczywajcie póki czas.
            Zgłosił radio, jakaś rosyjska stacja nadawała. Odwróciłem głowę do szyby i obserwował szybko zmieniający się krajobraz. Byliśmy już daleko za Koszalinem, bo śladów zniszczeń nie było.

1 komentarz: