Widać
byłem bardzo zmęczony, bo po chwili pogrążyłem się we śnie. Leżałem na ziemi, twardej zimnej skale. Kiedy wstałem
i się rozejrzałem, zauważyłem, że jestem na szczycie jakiejś góry. Nade mną
tylko gęste chmury, w Okół mnie też, z tą różnicą, że gdzieniegdzie z morza obłoków wystawały
wierzchołki innych szczytów. Stałem na niezbyt dużej górskiej półce, na której
zmieściłoby się jakieś dwadzieścia osób i to w wielkim ścisku.
- O jesteś! – odezwał się Abdul.
– stęskniłem się już za tobą. – podał mi rękę, żebym mógł wstać.
- Dzięki. – wstałem z jego pomocą
i otrzepałem się z kurzu. Kiedy podniosłem oczy ujrzałem go. Nieco się zmienił
od kiedy go ostatni raz widziałem. W sumie, tak na logikę biorąc to normalne.
Przypomniał trupa. Blada jego skóra, gdzieniegdzie na twarzy już popękała i z tych
otworów można było dostrzec też już dotknięte zgnilizną mięśnie. Większość jego
ciała przykryta była prześcieradłem, które najwidoczniej uszyte było z dobrego
materiału, bo nie było widać nawet że było używane. Na palcach nóg nie było już
w ogóle mięsa, z sandałów wystawały tylko kości. Ręce miał niemal nienaruszone,
gdyby nie były tak blade w życiu bym nie powiedział, że to łapy trupa. Ten
widok powinien mnie co najmniej przerazić, lecz nie zrobił na mnie żadnego
wrażenia, jakbym całe życie przebywał z takimi trupami.
- Wiele się działo, nie daliśmy
rady.
- Nie…
- Nie załamuj się synu – poklepał
mnie po ramieniu, a potem wskazał ręką na północ. – Idzie nasze zbawienie,
wszystko się niebawem wyjaśni.
W
miejscu które pokazał ukazało się światło, które powoli zbliżało się do nas.
- Pora na mnie – powiedział Abdul
po czym wleciał we mnie. Poczułem wtedy znowu ten dziwny przypływ mocy. Żyły
jednak nie świeciły się jak ostatnio, były ciemnofioletowe, trupie. Oprócz mocy poczułem trupi odór w sobie, wydawało mi
się jakbym umarł i znowu ożył. W międzyczasie światło znalazło się strasznie
blisko i oślepiało mnie. To pewnie Kiełbasa robi na złość, jak na początku
naszej znajomości. Ruszyłem gwałtownie rękoma i światło zgasło, a moim oczom
ukazał się właśnie on.
- Jak to zrobiłeś? – zapytał.
- Nie wiem… zawiedliśmy.
- Wiem! Zawiedliście! Nie smuć
się jednak.
- Co? Smucić? Jestem wkurwiony
jak nigdy w życiu! W końcu miałem jakiś cel, a i tak się nie udało.
- Spokojnie. Popatrz tam. –
wskazał na chmury, które zaczęły się
rozstępować. Na ich miejscu pokazała się ogromna mapa Koszalina i dość
odległych okolic. – Obserwuj te niebieskie światełka.
Jedno
z nich lekko zaświeciło w Słupsku. Ledwie się tliło, ale było widoczne. Potem
podobnie stało się w Koszalinie, z tą jednak różnicą, że tam świeciło z każdą
sekundą coraz to jaśniej i jaśniej. Wkrótce oświetliło cały niemal Koszalin, a
to światło ze Słupska, zaczęło się przesuwać w jego stronę.
- Co to? – zapytałem, bo nie
mogłem pojąć o co tutaj chodzi.
- Te światełka to nasza wiara.
Przyjechałeś ze Słupska nie?
- No tak, to słabe to ja?
- Tak! Jest słabe, ale jesteś
jeden, a widać je dość wyraźnie. Z resztą wtedy, aż tak nie wierzyłeś. Patrz
dalej.
W
tym czasie światełko dotarło do Koszalina i kiedy już się połączyło zmieniło
odcień. Niebieska barwa przemieniła się
w ciepło białą, jak ta ze świetlówek. Miłe dla oka, a mimo to oświetla bardzo
dobrze i nie razi. Wyraźnie było widać, że świeci coraz to jaśniej i co rusz w
pobliskich miejscowościach zaczyna rozświecać kolejne.
- Widzisz? Widzisz? Jak możesz
mówić o porażce!
- Bo nie powstrzymaliśmy Mistrza!
Zobacz co się stało w Koszalinie!
- Bez ofiar nie ma rewolucji!
Oglądaj dalej.
Z
Koszalina światło rozprzestrzeniało się dookoła we wszystkich kierunkach. Po
chwili dość mocno świeciło też w Białogardzie, to chyba Al-Kielbasad. Na tym
jedna się nie skończyło. Mapa nieco się oddaliła i widać było znacznie większy
kawałek województwa. Światełka powoli, ale skutecznie rozświetlały się we
wszystkich większych miastach, a to w Koszalinie zmieniało barwę na krwisto
czerwoną.
- To jeszcze nie koniec. Co
prawda Mistrz wygrał, ale możemy go jeszcze powstrzymać!
- Jak niby?
- Tak jak to zrobiłeś u naszych
arabskich przyjaciół.
- Już więcej nie będziemy
zabijać!
- Musisz…
- Nic nie muszę! Coś kręcisz,
niedługo się dowiem wszystkiego mam nadzieję.
- Czuję właśnie. Przechodzisz
kryzys wiary, ale nie łam się i nie wierz co mówi ten Morozov. On kłamie… -
wszystko zaczęło się trząść i dało się słyszeć jakieś głuche głosy w oddali. –
Słyszysz? Nie jedź z nim, nie słuchaj go! – głos był coraz mocniejszy i
wszystko zaczynało znikać wśród ciemności. Otworzyłem oczy i znowu byłem w
samochodzie.
- Wstawaj! Nie śpij! – teraz
poznałem te głosy ze snu, to Vladimir mnie wybudzał, w dość „rosyjskim” stylu.
Trząsł mną tak, że waliłem głową w szybę.
- Co? Co ty robisz? – zapytałem
łapiąc się za głowę.
- Nie możesz spać, nie możesz
słuchać głosów z bani!
- Dobra! Dobra, daleko jeszcze?
- Już niedługo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz