wtorek, 3 kwietnia 2012

62. Postępy


            Widać byłem bardzo zmęczony, bo po chwili pogrążyłem się we śnie. Leżałem  na ziemi, twardej zimnej skale. Kiedy wstałem i się rozejrzałem, zauważyłem, że jestem na szczycie jakiejś góry. Nade mną tylko gęste chmury, w Okół mnie też, z tą różnicą, że  gdzieniegdzie z morza obłoków wystawały wierzchołki innych szczytów. Stałem na niezbyt dużej górskiej półce, na której zmieściłoby się jakieś dwadzieścia osób i to w wielkim ścisku.

- O jesteś! – odezwał się Abdul. – stęskniłem się już za tobą. – podał mi rękę, żebym mógł wstać.
- Dzięki. – wstałem z jego pomocą i otrzepałem się z kurzu. Kiedy podniosłem oczy ujrzałem go. Nieco się zmienił od kiedy go ostatni raz widziałem. W sumie, tak na logikę biorąc to normalne. Przypomniał trupa. Blada jego skóra, gdzieniegdzie na twarzy już popękała i z tych otworów można było dostrzec też już dotknięte zgnilizną mięśnie. Większość jego ciała przykryta była prześcieradłem, które najwidoczniej uszyte było z dobrego materiału, bo nie było widać nawet że było używane. Na palcach nóg nie było już w ogóle mięsa, z sandałów wystawały tylko kości. Ręce miał niemal nienaruszone, gdyby nie były tak blade w życiu bym nie powiedział, że to łapy trupa. Ten widok powinien mnie co najmniej przerazić, lecz nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, jakbym całe życie przebywał z takimi trupami.
- Wiele się działo, nie daliśmy rady.
- Nie…
- Nie załamuj się synu – poklepał mnie po ramieniu, a potem wskazał ręką na północ. – Idzie nasze zbawienie, wszystko się niebawem wyjaśni.
            W miejscu które pokazał ukazało się światło, które powoli zbliżało się do nas.
- Pora na mnie – powiedział Abdul po czym wleciał we mnie. Poczułem wtedy znowu ten dziwny przypływ mocy. Żyły jednak nie świeciły się jak ostatnio, były ciemnofioletowe, trupie. Oprócz  mocy poczułem trupi odór w sobie, wydawało mi się jakbym umarł i znowu ożył. W międzyczasie światło znalazło się strasznie blisko i oślepiało mnie. To pewnie Kiełbasa robi na złość, jak na początku naszej znajomości. Ruszyłem gwałtownie rękoma i światło zgasło, a moim oczom ukazał się właśnie on.
- Jak to zrobiłeś? – zapytał.
- Nie wiem… zawiedliśmy.
- Wiem! Zawiedliście! Nie smuć się jednak.
- Co? Smucić? Jestem wkurwiony jak nigdy w życiu! W końcu miałem jakiś cel, a i tak się nie udało.
- Spokojnie. Popatrz tam. – wskazał na chmury,  które zaczęły się rozstępować. Na ich miejscu pokazała się ogromna mapa Koszalina i dość odległych okolic. – Obserwuj te niebieskie światełka.
            Jedno z nich lekko zaświeciło w Słupsku. Ledwie się tliło, ale było widoczne. Potem podobnie stało się w Koszalinie, z tą jednak różnicą, że tam świeciło z każdą sekundą coraz to jaśniej i jaśniej. Wkrótce oświetliło cały niemal Koszalin, a to światło ze Słupska, zaczęło się przesuwać w jego stronę.
- Co to? – zapytałem, bo nie mogłem pojąć o co tutaj chodzi.
- Te światełka to nasza wiara. Przyjechałeś ze Słupska nie?
- No tak, to słabe to ja?
- Tak! Jest słabe, ale jesteś jeden, a widać je dość wyraźnie. Z resztą wtedy, aż tak nie wierzyłeś. Patrz dalej.
            W tym czasie światełko dotarło do Koszalina i kiedy już się połączyło zmieniło odcień. Niebieska barwa przemieniła  się w ciepło białą, jak ta ze świetlówek. Miłe dla oka, a mimo to oświetla bardzo dobrze i nie razi. Wyraźnie było widać, że świeci coraz to jaśniej i co rusz w pobliskich miejscowościach zaczyna rozświecać kolejne.
- Widzisz? Widzisz? Jak możesz mówić o porażce!
- Bo nie powstrzymaliśmy Mistrza! Zobacz co się stało w Koszalinie!
- Bez ofiar nie ma rewolucji! Oglądaj dalej.
            Z Koszalina światło rozprzestrzeniało się dookoła we wszystkich kierunkach. Po chwili dość mocno świeciło też w Białogardzie, to chyba Al-Kielbasad. Na tym jedna się nie skończyło. Mapa nieco się oddaliła i widać było znacznie większy kawałek województwa. Światełka powoli, ale skutecznie rozświetlały się we wszystkich większych miastach, a to w Koszalinie zmieniało barwę na krwisto czerwoną.
- To jeszcze nie koniec. Co prawda Mistrz wygrał, ale możemy go jeszcze powstrzymać!
- Jak niby?
- Tak jak to zrobiłeś u naszych arabskich przyjaciół.
- Już więcej nie będziemy zabijać!
- Musisz…
- Nic nie muszę! Coś kręcisz, niedługo się dowiem wszystkiego mam nadzieję.
- Czuję właśnie. Przechodzisz kryzys wiary, ale nie łam się i nie wierz co mówi ten Morozov. On kłamie… - wszystko zaczęło się trząść i dało się słyszeć jakieś głuche głosy w oddali. – Słyszysz? Nie jedź z nim, nie słuchaj go! – głos był coraz mocniejszy i wszystko zaczynało znikać wśród ciemności. Otworzyłem oczy i znowu byłem w samochodzie.
- Wstawaj! Nie śpij! – teraz poznałem te głosy ze snu, to Vladimir mnie wybudzał, w dość „rosyjskim” stylu. Trząsł mną tak, że waliłem głową w szybę.
- Co? Co ty robisz? – zapytałem łapiąc się za głowę.
- Nie możesz spać, nie możesz słuchać głosów z bani!
- Dobra! Dobra, daleko jeszcze?
- Już niedługo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz